środa, 24 sierpnia 2022

Shopping


„Jak sobota to tylko do…” (tak brzmi hasło jednego z dyskontów). Otóż nie tym razem. Tutaj dniem handlowym jest niedziela. Nie jest to kraj chrześcijański, więc nikt nie zwraca uwagi, że powinien być to dzień wolny. Ani tym bardziej kraj słowiański: niedziela – ne delati, czyli nie działać. Jeszcze w poniedziałek można zaobserwować wzmożony ruch handlarzy. Niedaleko naszej misji znajduje się mały targ przy tzw. „checkpoint” (nazwa wzięła się stąd, że dawniej stała tam policja i sprawdzała przejeżdżające samochody). Dziś została tylko nazwa i pojawił się bazarek. Wygląda on zupełnie inaczej niż ten znany większości z nas znajdujący się przy pl. Szembeka. Tutejszy nie będzie spełniał żadnych norm sanitarnych etc. Rządzi się swoimi prawami. Choć po kolejnej wizycie zaczynam dostrzegać pewne zależności (wyznaczone miejsca na handel owocami, mięsem, rybami czy też innymi produktami). Większość sprzedawców ma swoje stanowisko, lecz są również tacy, którzy chodzą ze swoim towarem między alejkami. Ten swoisty bałagan i nieład przypominają mi czasy, kiedy jako dziecko chodziłem na Stadion X-lecia robić zakupy (dzisiejszy Stadion Narodowy, gdyby ktoś nie wiedział). Z tą różnicą, że tam był luksus – w porównaniu do kambijskiego to jakby wejść do salonu Louis Vuitton.


Daddy cool robi frytki z breadfruit'a
Ta prosta rzecz uświadomiła mi kolejną  różnicę pomiędzy życiem tutaj i w Polsce. Wcześniej  można było w trakcie przerwy meczowej wyjść na  chwilę do pobliskiej Żabki, aby kupić colę i  chipsy. No cóż, tutaj nie ma Żabki, chipsów (hmm… trudno je znaleźć, raczej robimy sami z breadfruitów), a mecze oglądamy, korzystając z  sygnału satelitarnego (znalazłem La Liga i Primeira  Liga, więc nie jest źle). Za to jest Cola – ta w  puszkach i małych butelkach, najbardziej  rozpoznawalny produkt z USA. Podobnie wiele ubrań sprzedawanych na stoiskach będzie pochodzić z darów od różnych organizacji z tego właśnie kraju. Samo wyjście na zakupy jest już swego rodzaju wyprawą. Można pojechać pick-up’em lub motocyklem, piechotą byłoby zbyt daleko (i kto by tyle niósł ze sobą). Za pierwszym razem, gdy odwiedziłem targ, czułem się trochę jak dziecko na placu zabaw. Co chwila unik głową przed odstającą częścią daszka, skok nad kałużą lub mijanka w wąskim przejściu z innym kupującym. W większości sprzedającymi są kobiety, czasem pomagają im młodzi chłopcy lub małe dzieci (najczęściej ich własne). Ojcowie zostają w domach – mają najwidoczniej ważniejsze sprawy albo wolą wydawać pieniądze, niż je zarabiać 😉.

Jeśli chodzi o ceny, to i tutaj daje się odczuć skutki inflacji. Litr paliwa kosztuje 18 tys. leone (1 zł to ok. 3000 leone), był już po 22 tys., a dawniej kosztował jedynie 9-11 tys. Jedną z najbardziej popularnych roślin sprzedawanych jest kassawa. Można z niej przyrządzić pastę do ryżu. Wystarczy ją zmielić i dodać kilka składników (fasolka, papryczka, olej palmowy, cebula i przyprawy). Kupujemy kilka pęczków za parę tysięcy i zostawiamy kobiecie do zmielenia za dodatkową opłatą. Odbierzemy już gotowe za jakieś 40 min., gdy skończymy zakupy. Idziemy po kilka
mielenie kassawy
i papki orzechowej
 ryb i  warzywa. Zazwyczaj wszystko jest świeże, a to dlatego, że nie ma tutaj elektryczności, ergo nie ma zamrażarki. Nowością od jakiegoś czasu są pomidory – za małego płacimy tysiąc, 
nowość na rynku 
a dużego 2 tys., jeszcze tylko 2 l cukru (tak, litry, miarką jest kubek) oraz kilka innych rzeczy, jak wspomniana papryczka chili, fasolka, ogórki, chleb, ryż.  Nie można też zbytnio kupować na zapas A to dlatego, że część produktów mogłaby zostać zjedzona przez mrówki, myszy, jaszczurki lub innego tego typu stworzonka w naszym magazynku.


cukier odmierzany w litrach   
Na końcu targu w oddzielnym budynku jest miejscowy rzeźnik.
Dziś nam się poszczęściło, bo rano ubił
sklep u Indian
 (a może hindusów ?)

 krowę i udało nam się kupić trochę mięsa na gulasz (w dobrej cenie ok. 50 tys. za kilogram). Odbieramy kassawę z buteleczką oleju palmowego i wracamy do domu. Po drodze zajeżdżamy jeszcze do sklepu Indian
Shankerdas and son (tutejsza sieciówka, być może miał dużo synów, następny taki za kilkadziesiąt kilometrów). Na parkingu zaczepiają nas dzieci, więc kupujemy od nich trochę ciasteczek. Najczęściej są to małe smażone pączki, sezamowe batoniki lub kawałek słonej chałwy.


najmłodszy pomocnik mamy 
lokalny fryzjer 
miejscowy rzeźnik 




tutejsze przysmaki

wszystko świeże


Istnieją też osiedlowe sklepiki, czyli markety, ale tam już jest niewielki wybór towarów. Będą to tylko produkty pierwszej potrzeby. Często na ulicy można spotkać kobietę niosącą na głowie tacę z gotowanymi fistaszkami lub dziecko idące z wiaderkiem na głowie, a w środku jakiś inny przysmak. Ta forma handlu bywa bardzo uciążliwa dla kierowców. Przejeżdżając przez główną ulicę w Lumie, trzeba być bardzo ostrożnym i jechać bardzo wolno, żeby nikogo nie potrącić. To z kolei sprawia wrażenie, że chcemy coś kupić, więc sprzedający podchodzą do naszego auta.

                                                                          przejazd przez Lume 

„Są rzeczy, których nie da się kupić, a za wszystkie inne zapłacisz…”.

Tym razem nie zapłacisz. W tutejszych warunkach, na razie jeszcze nigdzie nie spotkałem się z możliwością płacenia kartą. Być może w stolicy – Freetown – będzie to możliwe. W obiegu jest tylko gotówka. Obecnie trwa denominacja, mówiąc prościej, ucinają trzy zera. Stare banknoty mają być wycofane do końca września. Co prawda ułatwi to liczenie, ale nadal trzeba będzie ze sobą brać plecak z pieniędzmi, żeby zatankować samochód (przykładowo 700-800 leone w banknotach o nominale po 1, 2, 5 czy 10 – nowością są 20).

            Jedną z rzeczy, którą chcą kupić od nas tutejsi mieszkańcy, o ile mogę tak powiedzieć, jest nasza sympatia. Ostatnio do naszej głównej kaplicy zawitał nieznany nam do tej pory młody mężczyzna. Przez 3-4 dni codziennie był na mszy, przyjmował komunię i sprawiał wrażenie pobożnego. W końcu zapytaliśmy go, skąd jest, żeby ustalić, do której parafii należy. Okazało się, że nie jest on nawet ochrzczony i przychodził tylko po to, żeby się nam przypodobać, aby móc później otrzymać jakąś pomoc finansową. Z tym „kupowaniem” naszej sympatii bywa różnie. Niektórzy z mieszkańców bardzo dobrze ukrywają swoje prawdziwe intencje, inni z kolei są bardzo szczerzy. Można więc uznać, że o ile nie ma tutaj promocji znanych nam z supermarketu (BOGOF , 2w1 itp.), to można czuć się usatysfakcjonowanym, jeśli wróci się z zakupów, nie będąc przez nikogo oszukanym. Co po kilku wizytach nie jest wielkim wyczynem, wystarczy tylko dobrze liczyć i dobrze obserwować sprzedawców (przydają się drobne, aby odliczyć właściwą kwotę). Za każdym razem jednak pozytywne wrażenie robią na mnie barwne stragany we wszystkich możliwych kolorach i radosne dzieci pomagające w sprzedaży. Mówiąc o kupowaniu, chyba dobrze będzie pamiętać o pewnych słowach, które mogą nam w życiu sporo ułatwić:

„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje”.   

Mt 6, 19-21

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spacery

najbliższy meczet (albo budzik ok. 5.40 muezin zwołuje na modlitwę) prawie się udało ;) krowa jaka jest każdy widzi Tym razem kilka słów o m...