środa, 10 sierpnia 2022

Dobry początek

Pierwsze wrażenia…

Dziś już będzie o Afryce, czyli to na co chyba większość z Was czekała. Jaka jest Afryka ? W moim odczuciu przede wszystkim: głośna, radosna, czarna i biedna. Jeśli ktoś lubi ciszę i powagę, to będzie musiał sporo się natrudzić żeby tutaj to odnaleźć. Ludzie mówią głośno, a czasami wręcz krzyczą. Często w tle słychać muzykę albo tę z głośników jak choćby na bazarze albo bębny wybijane przy rożnych okazjach. W oddali da się słyszeć muezina nawołującego do modlitwy. Co chwila słychać jakiś rozklekotany samochód (ważne, że jedzie) a do tego głośne agregatory prądotwórcze, które wkomponowują się w tę afrykańską kakofonię dźwięków. Tutejsi mieszkańcy wiele się uśmiechają, choć powodów ku temu mają dosyć mało. Mimo to potrafią być radośni. Do każdego przywitania dodają pytanie How are you? (Nie wiem czy nauczyciel im tak kazał , ale czasami ta sama osoba potrafi spytać o to kilka razy. Przykładowo nasz kucharz zadaje mi to pytanie za każdy razem, kiedy wchodzę do kuchni). Ich ubrania są bardzo kolorowe i jaskrawe, co sprawia wrażenie, że są jeszcze bardziej radośni. Ta głośność i radość jest okraszona czernią. Nie chodzi jednak tylko o kolor skóry, lecz także kurz i pył. W porze deszczowej niemal wszędzie jest błoto, a w porze suchej ciągle się kurzy. Łatwo wywnioskować, że wiele rzeczy wokół szybko się brudzi. Bardzo często to widać na ścianach budynków, które, choć są nowe, wydają się być stare albo nawet opuszczone ze względu na osiadający na nich pył i brud. Oczywiście wszyscy są tutaj ciemnoskórzy poza misjonarzami i kilkoma Libańczykami, którzy prowadzą tu swoje interesy. Nie może więc tutaj być mowy o rasizmie. Co więcej niektórzy z nich sami potrafią z tego żartować. ( Ostatnio jeden z chłopców śmiał się, że jest tak czarny i przez to  flesz automatycznie włącza się podczas robienia zdjęcia w aparacie.) Wiąże się z tym też pewne ryzyko - kiedy po zmierzchu jedzie się samochodem prawie w ogóle nie widać ludzi idących poboczem. W końcu bieda… ona jest wszędzie. No prawie wszędzie. Tylko tam gdzie jest jakiś ośrodek misyjny (czuć zagraniczny kapitał) lub dom politycznego działacza ( korupcja??? ) tam akurat warunki są jak na Afrykę względnie dobre a nawet bardzo dobre.

Moje pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Do Sierra Leone przyleciałem razem z ks. Robertem, a odebrał nas ks. Jacek.

lotnisko w Lungi
Razem jesteśmy na placówce w Kambii. Przy naszej misji znajduje się główna kaplica św. Augustyna, do kolejnych czterech musimy dojeżdżać. Po przybyciu na miejsce i rozpakowaniu się wspólnie zjedliśmy kolację (kilka przysmaków z Polski). Pierwsza noc minęła spokojnie bez żadnych nieproszonych gości, choć na schodach minąłem mini jaszczurki (najwidoczniej nie znalazła właściwej drogi do mojego pokoju). Następnego dnia pojechaliśmy z naszym kucharzem nazywanym „daddy cool” ( daddy bo ma trzy córki , a cool… myśli, że jest fajny) na zakupy. W tym celu udaliśmy się na miejscowy targ. Ponieważ nie ma tam prądu wszystkie produkty były świeże, w końcu zepsutych nikt nie kupi. Tutaj z kolei pierwszy raz usłyszałem jak wołają na mnie OPOTO czyli biały. W większości były to małe dzieci, które podbiegały i krzyczały, stałem się dla nich atrakcją turystyczną. Niektórzy mówili też father Jack. Ponieważ ksiądz Jacek jest tutaj już ponad 10 lat i był przez jakiś czas dyrektorem szkoły, jest rozpoznawany przez wiele osób a dla części z nich to określenie stało się synonimem białego człowieka. Zabawne, że na siostrę próbowali mówić sister Jack. 

radośni parafianie
Niebawem nadeszła niedziela i powitanie na misji. Zostałem oficjalnie przedstawiony w dwóch największych wspólnotach działających na naszej parafii.
kaplica st.Mary
Msza święta trwa dłużej niż w Polsce i tutaj widać radość i głośność Afryki. Wszystko co tylko się da jest wyśpiewane i grane na bębnach , a także perkusji. (Oczywiście nie ma tutaj mowy o muzyce organowej). Zastanawiam się nad poczuciem sacrum u tych ludzi. Niemalże wszystko zarówno akt pokuty, credo, części stałe mszy i różne wstawki są śpiewane przy akompaniamencie perkusji. Na ile da się przy tym rytmach odkryć mystrerium Mszy Świętej trudno mi powiedzieć. Dzięki temu jednak widać pełne zaangażowanie w modlitwę, nie tylko pojedynczych osób, ale całej wspólnoty. Można zaobserwować, że modlą się całym sobą.

Po południu poprosiłem jednego z ministrantów, żeby oprowadził mnie po okolicy. Tutaj było widać z kolei brud i biedę. Poszliśmy nad rzekę, która wpada do oceanu. Minęliśmy dom naszego katechety Louisa oraz wspominanego wcześniej kucharza Augustyna, czy jak kto woli „Daddy cool’a”. Był to bardzo skromne i proste domy wybudowane z tego, co jest w okolicy . W Kambii jest kilka meczetów

główny meczet w Kambii

( Sierra Leone jest w większości krajem muzułmańskim), w ich okolicach widać obcy kapitał szejków z Arabii. Udało się zobaczyć też kilka szkół rządowych, katolickich i muzułmańskich. Na skraju miejscowości, gdzie kończy się asfaltowa droga, swój dom oraz przedszkole mają nasze siostry ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. Współpracujemy na naszej misji, opiekując się tutaj kilkoma szkołami, przedszkolem i centrum misyjnym. Na koniec spaceru było też kilka obrazków z życia codziennego takich jak zabawa dzieci na podwórku czy gra w piłkę. Dla nich tak zwykłe, a dla mnie zupełnie inne niż w Polsce. 

Kolejny dzień to już prozaiczne zajęcia jak drobne naprawy w centrum misyjnym, nakarmienie naszych zwierząt (5 psów i jeden kot) oraz bieżące sprawy i rozwiązywanie problemów tutejszej społeczności. Tym razem akurat pojechałem z s. Gianną do mechanika. Nie było daleko, jakieś 1,5h w jedną stronę. Najważniejsze, że się udało zreperować samochód. Warsztat założony (jakże inaczej) przez misjonarza o. Mario (Włoch, ksawerianin, spędził tu 40 lat). Dużo ciekawszym niż sama naprawa okazała się rozmowa ze wspomnianym ojcem. Po chwili doszliśmy do tematu wojny domowej sprzed 20 lat. Według statystyk zginęło ok 150 tys. ludzi z ponad 4 mln., lecz on sam twierdzi, że to tylko oficjalne statystyki i są bardzo zaniżone. On sam widział całe miasta i wioski pełne ludzkich zwłok, nie wspominając o tym, co znajdowało się w buszu. Dziś na szczęście jest to tylko bardzo przykre wspomnienie, choć wciąż żywe pośród ludzi. Dużo większym problemem jest obecnie korupcja i inflacja (przykładowo chleb podrożał dwukrotnie i jest wypiekany mniejszy, a 20 kg worek ryżu kosztuje połowę średniej pensji).  Trzeba było wracać do domu, lecz po drodze zajechaliśmy do sióstr klarysek na kawę w Lunsar. To był świetny pomysł - jedna z nich, s. Esmeralda, pochodząca z Meksyku, zrobiła nam znakomitą kawę oraz poczęstowała przysmakiem, jakim są chipsy z banana na słono. (Lays mógłby to opatentować!)


s. Gianna (po lewej) i s. Esmeralda (klaryska)

prawie jak ekstraklasa

kokos prosto z palmy


proste zabawki 

Jednym z chyba ważniejszych odczuć jakie się we mnie zrodziło po tej krótkiej obserwacji lokalnej społeczności jest potrzeba bycia z tymi ludźmi. Nie chodzi tylko o samo wspieranie w zakresie socjalno-ekonomicznym lecz o coś więcej. Potrzeba pokazania im, że w tej całej biedzie razem z nimi jest ktoś kto ich kocha i tym kimś jest Bóg.

P.S.

Mam świadomość, że poruszyłem tutaj wiele wątków i część z nich ledwie dotknąłem. Z czasem jednak będę starał się bardziej je Wam przybliżyć. W ogólnym skrócie są to moje dość subiektywne pierwsze wrażenia. Jeśli pozostaje niedosyt to może i lepiej. Jestem otwarty na Wasze sugestie i konstruktywne uwagi. Mam już w zanadrzu kilka tematów jakie chciałbym Wam opisać, ale czekam także na Wasze propozycje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spacery

najbliższy meczet (albo budzik ok. 5.40 muezin zwołuje na modlitwę) prawie się udało ;) krowa jaka jest każdy widzi Tym razem kilka słów o m...